Odpuśćmy naszym dzieciom

Wiosna to czas rekrutacji do szkół ponadpodstawowych. To gorący okres dla nastolatków i ich rodziców. Bo przecież trzeba się dostać do jak najlepszej szkoły, takiej co jest jak najwyżej w rankingach. Żeby dziecko miało „dobry start”, zdało na prestiżowe studia, a potem znalazło dobrą pracę. Tylko czy to zagwarantuje naszym dzieciom szczęście? Sukces zawodowy być może tak, choć i na to nie ma gwarancji, ale czy w przyszłości  dzieci, które ukończą najlepsze szkoły i najbardziej utytułowane uczelnie, tak naprawdę będą szczęśliwe?

75 lat trwały badania nad tym, co sprawia, że ludzie czują się szczęśliwi, prowadzone przez naukowców z Harvarda. Od 1938 roku obserwowano życie 724 mężczyzn studiujących na Uniwersytecie Harvarda oraz z najbiedniejszych dzielnic Bostonu (około 60 z nich nadal żyje, większość ma już ponad 90 lat). I co się okazało? Co daje ludziom szczęście. Nie, nie jest to ani dobra praca ani duże pieniądze. Szczęście przynoszą dobre relacje z ludźmi. Udane związki partnerskie, pielęgnowane więzy rodzinne, kontakty z przyjaciółmi. To one powodują, że żyjemy dłużej, mamy lepsze zdrowie i sprawniejszy umysł.

Skoro więc ukończenie elitarnej szkoły nie zapewni szczęścia, to może chociaż zagwarantuje wielkie osiągnięcia, sławę i bogactwo? No niestety, niekoniecznie. Większość znanych osób miało problemy w szkole. Walt Disney i Henry Ford nie skończyli nawet szkoły średniej, Steve Jobs studiował zaledwie przez jeden semestr, Albert Einstein był dyslektykiem, Thomas Edison  najgorszym uczniem w klasie, a Marcel Proust pisał beznadziejne wypracowania, w opinii jego nauczycieli. Wg danych z 2011 roku, tylko siedmiu dyrektorów generalnych pierwszych pięćdziesięciu firm z rankingu Fortune 500 ukończyło studia na prestiżowych uniwersytetach (dane za Carl Honoré „Pod presją”).

Statystyki i badania wskazują jednoznacznie, że to, jakie dziecko będzie miało oceny w szkole i jaką ostatecznie ukończy placówkę, nie ma zbyt dużego wpływu na jakość jego późniejszego życia. Ale rodzice jakby tego nie dostrzegali. Wydaje im się, że przyszłość naszego społeczeństwa należy do wzorowych uczniów z pierwszej ławki, którzy są zawsze dobrze przygotowani do lekcji i mają odrobione wszystkie prace domowe, a do tego grzecznie mówią „dziękuję” i „proszę” – pisze Jesper Juul w książce „Kryzys szkoły”. Ponad pięćdziesiąt lat badań pedagogicznych na uniwersytetach w Londynie, Sztokholmie, Kopenhadze i Berlinie pokazało, że właśnie ci wzorowi uczniowie, te grzeczne dziewczynki i chłopcy z pierwszej ławki, najbardziej potrzebują pomocy – twierdzi Juul. Dlaczego? Bo będąc dzieckiem, nastolatkiem, czy młodym dorosłym, to oni najbardziej odczuwają ciężar oczekiwań ze strony rodziców, aby być jak najlepszym. Ciągle czują się nie dość dobrzy, stale są poddawani porównaniom, ocenom, krytyce i nieustannej presji, którą wywierają na siebie nawet oni sami. A kiedy nie potrafią lub nie chcą sprostać oczekiwaniom, nawet nie mają się do kogo z tym zwrócić. Czują się bardzo samotni, bo przecież ich rodzice myślą tylko o ich przyszłości i o ich osiągnięciach. Kiedy przynoszą gorsze stopnie do domu, czują się mniej wartościowi. Nawet, jeżeli uda im się jakoś przebrnąć przez okres nauczania i znajdą sobie dobrą pracę, to, jak mówi Juul, twarde dane, które można zaczerpnąć z ministerstwa zdrowia, wskazują, że wiedzie im się dobrze do trzydziestu pięciu, maksymalnie do czterdziestu lat, a potem zapełniają przychodnie zdrowia psychicznego. Wypalenie zawodowe, depresja, uzależnienia, zaburzenia odżywiania – to tylko niektóre z problemów, z jakimi mogą się potem zmagać najlepsi dziś uczniowie.

A więc – odpuśćmy naszym dzieciom. To naprawdę nie ma dużego znaczenia, jakie oceny przyniosą ze szkoły, czy szkoła średnia, do jakiej zostaną zakwalifikowani, będzie jedną z najlepszych w mieście, a uczelnia wyższa prestiżowa. Skupmy się raczej na byciu z naszymi dziećmi tu i teraz, na zainteresowaniu tym, co przeżywa syn czy córka, na wspieraniu ich poczucia własnej wartości, na rozwijaniu kreatywności. Pozwólmy młodym ludziom decydować o swojej edukacji, wspierając ich wtedy, kiedy tego potrzebują. I kochajmy je za to, kim są, a nie za to, kim chcemy, żeby były.

Czytaj także

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.