„Chciałbym zwrócić uwagę na sytuacje, w których etykietka „dziecko” nie pozwala nam dostrzec człowieczeństwa drugiej osoby. Nasza kultura wiąże z tym słowem określone przekonania, co powoduje, że odhumanizowujemy dzieci i odmawiamy im należnego szacunku. Poniżej wyjaśnię, jak etykietka ta skłania nas do różnych niezbyt chwalebnych zachowań.
Moja wiedza na temat rodzicielstwa, którą wyniosłem z domu i naszej kultury, sprowadzała się początkowo do stwierdzenia, że zadaniem rodzica jest sprawić, aby dziecko zachowywało się właściwie. Nasza kultura nakazuje bowiem osobom, które określają siebie jako autorytet – czy to nauczyciele czy rodzice – brać na siebie odpowiedzialność za kształtowanie określonego postępowania tych, których nazywa się ‚dziećmi’ lub ‚uczniami’.
Teraz wiem, że takie działanie jest zupełnie daremne. Nauczyłem się, że zawsze, kiedy chce się kogoś przymusić do określonego postępowania, natrafia się na opór, niezależnie od tego, o co chodzi. I dotyczy to w równej mierze dwulatków co dziewiętnastolatków.
Stawiając sobie za cel uzyskanie czegoś od ludzi albo zmuszenie ich do zrobienia tego, na czym nam zależy, kwestionujemy ich autonomię i prawo wyboru tego, co chcą robić. A gdy ludzie czują, że odbiera im się wolność wyboru, mają skłonność do przeciwstawienia się, nawet jeśli rozumieją cel, na którym nam zależy, i normalnie zrobiliby to, o co ich prosimy. Potrzeba chronienia swojej autonomii jest tak silna, że wszelkie próby decydowania za nas, co jest dla nas dobre, niezależnie od tego, co sami chcemy robić i jak się zachowywać, tylko wywołują nas sprzeciw.”
Marshall B. Rosenberg „W świecie porozumienia bez przemocy”